aż pysk wyparzy, bym nie mógł powiedzieć już nic. Lać pragnę na oślep co popadnie aż padnę,
bym mógł zapomnieć żal i zmartwień sto. Lać pragnę aż utopię wszystko i utonę sam. Gorzką pokutę zamiast łez, ostatni w piersi dech, nie czuje jak padam. Oczy zamglone nie widzą nic. Kłamliwe deluzje, nadzieje mizerne. Wreszczeć chcę z rozpaczy że jestem przegrany.
Sączy krew serce me które sam kalecze. Wrzeszczeć chcę by uszłyszeli, że cierń oplata me ciało.
Puste dni mijają gdy jesteś daleko, obserwuje świat pod zmrużoną powieką. Jesteś ciągle przy mnie, we mnie, jesteśmy razem a ja wciąż nie moge się pogodzić z tym obrazem.
Leżysz obok mnie, a nagle w głowie iskra - do pustego łba światła myśl mi przyszła! Rozwiązanie mam na mój urojony ból wielki - spędzic pare chwili sam na sam w gronie butelki.
Pociągam łyk, jeden, drugi, trzeci dziesiąty, dwudziesty, uff, jak ten czas leci! W głowie szumi przyjemnie, i zaraz wredna myśl - kąpiesz się przy ścieku, miałeś do źródła iść.
Ile łyków było, nie wiem, nie pamiętam, bezwładnie wypuszczona pęka butelka. W głowie już jedno - "dooo do-mu iść" a tu nagłe pojawia się ta wredna myśl...
Uroiłem sobie, że jesteśmy rozłączeni. Chyba sam ze sobą jakiś problem mam. Choćbyśmy byli ze sobą zaręczeni ja i tak będe czuł się sam.
A na samotność zawsze jest dobra metoda tylko, że potem z rana strasznie boli głowa. Wnętrze przepalone, wije się majakach, gdzie ta moja mądrość? Wyrzygałem ją w krzakach.
Widze Cię znowu, nie patrzysz mi w oczy, chociaż wiem, że niczym mnie już nie zaskoczysz. Znam Cię na wylot bo jesteśmy tacy sami, chciałbym żeby nie było żadnych ścian między nami.